
Przypomniałam sobie, że właśnie ten deser był moim pierwszym kulinarnym Świętym Graalem. Miałam do niego jedno podejście, jeszcze w Kielcach, z pomocą mojej mamy, ale nie było zbyt wiele uroku w kremie podanym w dużej misce, z cukrem przypieczonym w piekarniku, a nie lekko zarumienionym tym szpanerskim palnikiem.
Bo w tym deserze chodzi o kontekst. Jasne, że jest przepyszny, ale według mnie jego siła leży gdzie indziej. Sam fakt, że jest to tak proste połączenie (śmietana z jajkami i cukrem..) narzuca pytanie – ale o co chodzi? Otóż chodzi o tą skorupkę ze skarmelizowanego cukru właśnie. O te śliczne małe naczynka, które idealnie mieszczą się w dłoni. I o ten dźwięk, kiedy ten cukier rozbijasz – to, co filmowa Amelia lubi najbardziej. I w zupełności ją rozumiem.
Składniki (na około 6 porcji):
600ml śmietanki 36%
1 łyżeczka wody różanej (lub dowolnego ekstraktu lub alkoholu – chodzi o ulubiony aromat)
8 żółtek
3 łyżki cukru pudru lub muscovado
około 6 łyżek cukru brązowego (do posypania)
1. Wstaw miseczki, w których będziesz podawać deser do zamrażarki – po wlewaniu ciepłego kremu szybko się zestali.
2. W garnku wymieszaj śmietanę i wodę różaną – mieszaj i doprowadź prawie do wrzenia.
3. W misce wymieszaj żółtka i cukier. Kiedy śmietana będzie już gorąca, wlej ją do żółtek i mieszaj.
4. Opłucz i osusz garnek, a następnie wstaw go z powrotem na palnik, wlewając masę śmietankową z powrotem. Mieszaj i gotuj na średnim ogniu aż masa zgęstnieje, około 10 minut. Uważaj na powstawanie grudek. Jeśli je zauważysz, możesz szybko wstawić garnek do zimnej wody (trzymanej na wszelki wypadek w dużej misce albo w zlewie) i potem wrócić do gotowania.
5. Kiedy krem będzie już dość gęsty (ale nadal płynny – nie czekaj za długo), przelej go do wyjętych z zamrażarki foremek. Wstaw je do lodówki na około 30 minut – deser w tej formie może oczywiście wytrzymać jeszcze cały następny dzień.
6. Przed podaniem posyp deser brązowym cukrem i podgrzewaj specjalnym palnikiem (coraz bardziej popularny, do kupienia razem z gazem w sklepach z artykułami kuchennymi) aż się skarmelizuje.
Smacznego!
No tak. Taki palnik, to się obecnie znajduje w mojej sferze marzeń. Ale, ale! Ja go będę mieć. Na pewno. I wtedy – kremie brulee – nadchodzę! 😀
LikeLike
zapragnęłam teraz przebić się przez taką cukrową skorupkę…
LikeLike
A ja palnik kupilam niedawno, wiec i creme brulee na moim stole sie pojawi. Tez uwielbiam. Po czesci, jak ty, przez “Amelie”. A po czesci z ogolnego sentymentu do wszystkiego, co francuskie.
LikeLike
muszę się w końcu w ten palnik zaopatrzyć, i wtedy też będę przygotowywać takie cuda 🙂
LikeLike
Creme brulee to jest taki deser, który mogę zawsze.To przebijanie się przez słodką skórkę jest najbardziej ekscytujące.
Creme b. niekoniecznie trzeba traktować palnikiem. Można po prostu zapiec. Sama tak robię czasami,bo nauczyli mnie tego Francuzi.
Pozdrawiam Ciepło!
LikeLike
Widzę, że jesteś maniaczką Amelii, ja troszkę też. A deser wygląda wybornie. Pozdrawiam.
LikeLike