Bez kawy nie podchodź, czyli londyńskie śniadania

londyn śniadania

Śniadanie śniadaniu nierówne i nie znam miasta, które lepiej obrazuje takie stwierdzenie niż Londyn. Szukając recepty w stylu Stereotypowego Turysty na ten posiłek istnieje duże ryzyko, że skończycie z kiełbasą maczaną w fasoli. Jeśli pójdziecie drogą Hipstera, skończycie z zielonym sokiem za grube funty, którego smak będziecie musieli sobie po prostu wmówić, bo jedyne, co wyczujecie to pietruszka. Droga Zagubionego Turysty może Was zaprowadzić w otchłanie Starbucksów i Cost, które wbrew pozorom nie przypominają wypucowanych, przyjemnych polskich filii, przez co mogą zostawić trwałe ślady na psychice. Pozwólcie więc, że na naszą londyńską mapkę w pierwszej kolejności trafią lokale śniadaniowe, a podział ich uzależnimy od stopnia Waszego głodu.

Głód desperacki

Śniadanie w Londynie jest dla mnie niezwykle ważnym elementem podróżniczego życia z prostej przyczyny – kiedy lądujemy w centrum miasta po 9 rano, nie zauważam nic prócz jedzenia. Parę razy zdarzyło mi się zrobić pierwsze zakupy w Marks&Spencer na lotnisku w Luton i chociaż jedzonko mają zacne, ławki na lotnisku już mniej. A jeśli ławki Wam nie przeszkadzają, to śniadaniowe opcje Marks & Spencer mają moje pełne błogosławieństwo – ostatnio karmiłam się hummusem z fasolkami edamame i prażonym słonecznikiem na chrupiącej pszennej bagietce i popijałam gęstym smoothie z czerwonych owoców. Wszystko z logo M&S, w zaciszu hotelowego pokoju za 1/3 restauracyjnej ceny, z brytyjskim odcinkiem “Hotel Nightmares” w TV. Życzę każdemu tak dobrego śniadania, serio.

Zakładając jednak, że Wam również brak pierwszego posiłku po przylocie zabiera resztki rozsądku, proponuję prostą receptę: Pret-a-Manger. Mają teraz około 200 lokali w samym Londynie. Myślę, że istnieje większa szansa, że wpadniecie na kilka z nich po drodze niż wymówicie “bottle” z brytyjskim akcentem. A i same odwiedziny mogą Was mile zaskoczyć, bo jest to miejsce ze zdrowym, prostym fast-foodem, który nie wykończy Was ani finansowo ani kalorycznie. To miejsce, które jako pierwsze ze znanych mi obiecywało, że wszystkie świeże produkty przygotowuje tego samego dnia, a niesprzedane trafiają do ośrodków charytatywnych. Na początku lat dwutysięcznych to było też pierwsze miejsce z tak krótkimi etykietami na tyłach opakowań – fast food bez tablicy Mendelejewa w składzie. Teraz widzę, jak Mac Donald’s chwali się w Londynie organicznym mlekiem, jednak to Pret jako pierwszy w mojej świadomości od początku do końca spójnie stosuje ten, najtrudniejszy chyba w masowej gastronomii plan: prosto i zdrowo.

Na mojej subiektywnej liście Pretowymi faworytami są bagietka z tuńczykiem, cytrynowy serniczek i ciasto marchewkowe, ale prawda jest taka, że ciężko tam o skuchę – proste składniki, bez fanaberii, pozwalają na spokojny początek dnia bez zbędnego stresu wywołanego przymusem podróżniczych eksperymentów.

I ostatnia rzecz w tym liście pochwalnym. Opakowania. Po prostu je sobie obejrzyjcie i spróbujcie nie robić zdjęć.

W całej tej uroczej formule jest jedno zasadnicze “ale” – chociaż organiczna i relatywnie niedroga, kawa w Pret-a-Manger jest dość przeciętna. W Londynie w temacie “kawa” zaczynają się schody, ale za to satysfakcja gwarantowana, kiedy dobrze wiecie, gdzie znaleźć napój, który zaspokoi Wasz Głód Kawowy.

L1010085

Głód kawowy

Otóż, jak się okazuje, Londyn to mekka najlepszej kawy. Trzymajcie się z dala od sieciówek, nie żartuję – będziecie mocno zdziwieni ich jakością – zarówno kawy jak i całego otoczenia. Poszukajcie miejsc, gdzie podają kawę przez duże K, bo takich nie brakuje – świetne ziarna, wyszkoleni bariści, którzy chętnie opowiedzą Wam o tym, jak bardzo kochają swoją pracę. Nie musicie im nawet wierzyć, zrozumiem też kręcenie nosem na pretensjonalny fanatyzm w odmierzaniu porcji naparu na malutkiej wadze, ale nikt mi nie powie, że efekt ich pracy jest mierny. Uwielbiam Workshop Coffee, Kaffeine oraz Monmouth Coffee. Ta ostatnia jest tak uwielbiana, że  po kawę wylądowałyśmy w autentycznej kolejce, wychodzącej daleko poza lokal. Jednak rozumiem, o co to zamieszanie. Poza tym te kawiarnie znajdują się w całkiem uroczych uliczkach, a w końcu pamiętajmy, że oficjalnie jesteśmy w Londynie, żeby podziwiać inne cuda niż kubki kawy. Uprzedzam, że z ofertą typowo śniadaniową bywa różnie w takich miejscach, jednak kto by się tym przejmował, jeśli potem można nadrobić w miejscu odpowiadającym tym, którzy odczuwają Brytyjski Głód Klasyczny.

 

Brytyjski głód klasyczny

To sekcja ciężkiego kalibru – nie ma tutaj miejsca na subtelności czy liczenie kalorii. Pomijam celowo miejsca na głównych szlakach turystycznej komunikacji, które do swoich szyldów piwno-obiadowych dodają masowo promocje śniadaniowe. Nie przekonują mnie, nie znam, jednak nikomu bronić nie będę. Tam na pewno znajdziecie połączenie klasycznej brytyjskiej kuchni (smażona fasola, bekon, jajka) z uwspółcześnionymi zdrowymi alternatywami (jogurt z muesli z dowolnych konfiguracjach) – tyle widziałam i jeśli tego szukacie – znajdziecie. Ale nie o nich jest ta sekcja.

Breakfast Club zauważyłam przypadkowo podczas poszukiwań Hummingbird Bakery (o tym w sekcji deserowej, niedługo). A raczej zobaczyłam kolejkę przed niepozornymi drzwiami, złożoną z całego przekroju londyńskiej demografii, ze szczególnym naciskiem na Azjatów. Zaczynam coraz bardziej ufać azjatyckim kolejkom w Londynie – ewidentnie skutecznie przekazują sobie rekomendacje, bo takich kolejek przybywa z roku na rok i pojawiają się w miejscach, które po kilku miesiącach okazują się powszechnie uwielbianym fenomenem. Ale koniec dygresji. Breakfast Club. Miejsce, w którym skapitulowałam próbując ogarnąć, co jest zamierzoną pozą, co jest wyrazem autentycznej postawy właścicieli, a co jest zwykłym niechlujstwem. Bardzo mała przestrzeń. Dziki Tłum. Jeszcze dziksza muzyka. Skrzynie z owocami poustawiane praktycznie pod stolikami. Jamaica meets Pub meets Plac Zbawiciela. Czujecie klimat?

Ale siadłyśmy dzielnie, menu obszerne i brzmi jak porządny food porn. Śniadanie o nazwie The Full Monty to bekon, kiełbasa, czarny pudding, jajka, ziemniaki, pieczarki, fasola, grillowany pomidor i pełnoziarnisty chlebek, oczywiście. Przecież zdrowie to podstawa. Cena: średnio-londyńska – 10,50 za porcję, która moim zdaniem zadowoli 2-3 osoby chętne do dzielenia talerza. Jest też Breakfast Burrito, bo czemu nie? Do tego naleśniki, w wersji miękkich i okrągłych pancakes, flagowo podają z bekonem i syropem klonowym. Zjadłam w imię nauki i nie mogłam uwierzyć, że to mi smakuje. W ogóle nie mogłam uwierzyć, że jestem w stanie odnaleźć się w tej przestrzeni, jednak w pewnym momencie przyszła Akceptacja dla zaistniałego stanu, wywołana być może głodem i brakiem drogi ucieczki (zostałam zablokowana przez innych gości z dwóch stron), ale to zawsze coś.

Nie wiem, ile w tym szaleństwie jest metody, ile wiary gości w naturalne składniki, ile prawdziwego uwielbienia do serwowanych smaków (bardzo dobre! naprawdę! tylko nie mam własnego wyznacznika idealnego bekonu czy idealnej pieczarki na grzance z dwoma rodzajami sera, musicie więc ocenić sami). Powiem tak, to prawdziwie londyńskie śniadanie w nowym wydaniu. Jest pełne smaku i grzeszne, a doznania samych odwiedzin tego miejsca tak intensywne, że na pewno nie zostawią Was obojętnymi na pomysł tej współczesnej brytyjskiej kuchni.

Generalnie mam nadzieję, że żadne ze wspomnianych tutaj miejsc nie zostawi Was obojętnymi. Wszystkie zostawiły ślad w mojej pamięci i wracam do nich z sentymentem i ciekawością. I dużym, nieposkromionym porannym Głodem.

No i zapraszam do mojej Mapy. Znajduje się na niej przykładowy Pret-a-Manger, bo wrzucając wszystkie lokalizacje nie byłoby miejsca na cokolwiek innego. Umieściłam też parę dodatkowych knajpek, które mijałam i sprawdziłam, ale nie tak dokładnie – może Wam się przydadzą do własnej śniadaniowej podróży.

Smacznego!

 

 

 

 

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s