Sałatka z polędwiczkami wołowymi, czyli najprostsza droga do szczęścia w zdrowej diecie




Sałatki to takie dania, w których kładę ulubione składniki na możliwie najcieńszej warstwie sałaty. I wiem, że nie jestem w tym sama, więc nie oburzajcie się proszę.

Mimo wszystko, potrafię realnie ocenić sytuację i uznać, że makaron nie zapewni mi sylwetki godnej siatkarki plażowej. Dlatego po pierwsze – zawsze docenię propozycje przepisów na sałatki, które nie smakują jak sałatki, a po drugie – proponuję Wam obecnie moje ulubione zestawienie: przepysznie proste polędwiczki ze słodkim sosem, jako dodatek do Waszego ulubionego zestawu świeżych warzyw.
Takiego sposobu przygotowania polędwiczek nauczyło mnie dwóch przemiłych Włochów, którzy przypomnieli mi, że w kuchni funkcjonują dwie zasady: gotowanie nie może Cię męczyć, a jedzenie musi Cię uszczęśliwić. Nawet jeśli kładziesz je na sałacie.

Przepis nie jest tu normalnym przepisem, prościej się już nie da.


Wykorzystaj swoje ulubione warzywa, a polędwiczki przygotuj tak: pokrój je na cieniutkie plastry i obtocz dokładnie z dwóch stron w dobrej jakości oliwie. Następne, smaż je na gorącej patelni, maksymalnie po dwie minuty na stronę. 

Jako dodatek, polecam mój ulubiony sos miodowo-musztardowy, który, jak widać po moich postach, pomaga mi pokochać każdą sałatkową konfigurację.

Smacznego!

Spaghetti alla carbonara, czyli jak wyjść naprzeciw kulinarnemu hipsterstwu


Uwielbienie do kuchni włoskiej nie jest już niczym wyjątkowym. Czuję nawet, że zaczęło schodzić do podziemia jako coś zbyt oczywistego, a nawet nudnego, co uważam za wielką niesprawiedliwość. To jest jak z muzyką. Znacie to uczucie, kiedy odkrywacie pewnego dnia absolutnie wybitnego wykonawcę, który nagrywa single w łazience? Ma 100 wyświetleń na YouTube dzięki dużej rodzinie i Wam, ale to właśnie sprawia, że jest tym bardziej wyjątkowy, a Wasze akcje w towarzystwie rosną z każdą nową zachwyconą osobą, którą wielkodusznie zapoznajecie z tym nikomu nieznanym fenomenem grającym na tamburynie w parku. A potem, nagle, znają go wszyscy i nagrywa teledyski z Davidem La Chapelle i nie gra już w studenckim klubie, a na stadionach z beznadziejną akustyką. Tak, mówię o Florence and The Machine i to moja historia. 
Ale kluczowe jest, co zrobicie ze swoją gwiazdą po tym, jak stanie się królową listy hitów radia Eska. Możecie uznać, że to jest mainstream i jak każdy szanujący się hipster nie dotkniecie biletu na koncert nawet kijem, albo możecie po prostu posłuchać płyty. I zobaczyć, czy Wam dalej pasuje czy nie. I tak, to jest jedyna słuszna droga, przynajmniej moim zdaniem.
I wracając od mojej przydługiej metafory do sedna, kuchnia włoska prosi Was o to samo, co moja metaforyczna Florence. Zjedzcie pizzę, tiramisu czy moje spaghetti i powiedzcie, czy naprawdę kuchnia włoska zasługuje na miejsce w kącie?
Ten przepis jest wypadkową wielu lat uwielbienia do makaronu, boczku i śmietany. Miałam szczęście jeść spaghetti alla carbonara przygotowane przez dwóch różnych Włochów (i każdy uznaje swój przepis jako jedyny słuszny oczywiście), jeść je we Włoszech i uczyć się techniki na warsztatach z kuchni włoskiej. Dlatego mogę przyznać, że klasykę znam dobrze i teraz mogę sobie złożyć na jej podstawie taką recepturę, która mnie najbardziej uszczęśliwi. I taka jest wersja podana w przepisie – hedonistyczna, podkręcona śmietaną (której teoretycznie być nie powinno w klasycznej wersji) i gałką muszkatałową. Metodą prób i błędów dobrałam sobie taką kolejność łączenia produktów, żeby sos się nie ścinał, ale też nie zalał makaronu. 
Jedząc to danie, jestem spokojna o losy świata, bo dobra kuchnia obroni się zawsze. Kulinarnemu hipsterstwu mówię kategoryczne nie i dzielnie wspieram to, co kocham w mainstreamowym świecie – pizzę, koreczki serowe, sałatkę jarzynową i wszystko, co po prostu sprawia, że każdy dzień, dzięki jedzeniu, może stać się choć trochę lepszy. 

Uwaga: podane niżej ilości to moje subiektywne i luźne sugestie, naprawdę polecam Wam próbować na bieżąco żeby dobrać swoje idealne proporcje. Ja lubię łagodny sos, nie za słony, z mocnym aromatem gałki muszkatołowej i lubię też, kiedy sosu jest trochę więcej niż u normalnego Włocha w domu – pamiętajcie o tym proszę 🙂 
Składniki (na 2 średnie porcje)
200 g makaronu spaghetti albo linguine
100 g wędzonego boczku
1 łyżka oleju
1 jajko – żółtko oddzielone od białka 
100g startego parmezanu
6 łyżek śmietany
1 łyżeczka startej gałki muszkatołowej 
Sól i pieprz do smaku
1. Nastaw makaron, wlej olej na głęboką patelnię i nagrzej go aż zacznie skwierczeć. Wrzuć boczek i zajmij się sosem, co jakiś czas obracając boczek chroniąc go przed przypaleniem.
2. Zmieszaj ze sobą żółtko, parmezan, śmietanę, gałkę muszkatołową, sól i pieprz. Białko odstaw na bok – przyda się później.
3. Kiedy makaron będzie prawie ugotowany (mocno al dente – musisz czuć, że jest trochę zbyt twardy, bo podgotuje się jeszcze na patelni), wrzuć go na patelnię z boczkiem i wymieszaj. 
4. Zmniejsz ogień do minimum i wlej sos do makaronu i boczku – dokładnie wymieszaj i podgrzej całe danie.
5. Na sam koniec, cały czas mieszając, dodaj białko do makaronu – wymieszaj bardzo dokładnie wszystkie elementy i zdejmij z ognia. 
Alternatywa – klasyczna forma łączenia sosu z makaronem:
W klasycznej wersji, możesz pominąć białko i połączyć składniki wrzucając makaron do miski, w której czekał przygotowany sos z żółtka, sera i śmietany. Odstaw na bok parę łyżek wody z makaronu i dodaj je ewentualnie, jeśli uznasz, że sos jest za mało płynny.
Smacznego!

Sos pomidorowy z rodzynkami, migdałami i anchois, czyli łoś w świecie Haute Cuisine

W ostatnich dniach miałam najprawdziwszy Kulinarny Tour. I nie chodzi tylko o to, że bardziej niż kiedykolwiek doceniłam bliską odległość Piotra i Pawła, biegając w dresie po kolejne tabliczki czekolady.

To, co jeszcze po kilku dniach doprowadza mnie do stanu kompletnego rozmarzenia to toasty sorbetem marchewkowym, jakie wznosiłam z okazji drugich urodzin magazynu Food & Friends. Nic już nie będzie takie samo po tym wieczorze w Concept 13, taka prawda. Tego wieczoru spróbowałam kilku wyśmienitych dań, które zmieniły moje postrzeganie współczesnej kuchni. Dla przykładu posłużymy się przykładem koronnym – Magiczną Marchewką.

Na początku przyglądałam się stołowi z tajemniczymi mikroporcyjkami na boku talerzy, w oczekiwaniu, aż wjedzie na nie wielki kawał mięsa lub przynajmniej makaron. Nic nie wjechało, a te mikroporcyjki były kompletnym deserem nr 1. Składał się na niego owy marchewkowy sorbet, minipralinka z marakui, kosmiczny plasterek marchewki i czekoladowy malutki obwarzanek w płynnym karmelem..

I w końcu, głównie dzięki temu tajemniczemu plasterkowi marchewki o tak niepojętej konsystencji, zrozumiałam dwie rzeczy. Pierwsza: nic nie wiem o jedzeniu. Druga: chcę się nauczyć. Przez lata nabrałam przekonania, że świadomie wybieram styl prostego, radosnego bajzlu na talerzu, bo nie odpowiadają mi przekombinowane maleńkie potrawo-statuetki wymagające godzin przygotowania. Przed ustaleniem werdyktu popełniłam jeden błąd w kalkulacji – nigdy takiej naprawdę dobrej statuetki nie spróbowałam.

To odkrycie smutne i radosne zarazem, kiedy uświadamiasz sobie, jak ograniczoną masz wiedzę na temat, który Cię pasjonuje, ale jednocześnie odkrywasz, jak wiele jeszcze możesz się nauczyć. I co jeszcze możesz zjeść, w tym kontekście.

A co do ma do kolejnego makaronu, który dzisiaj zjadłam? No cóż, nie od razu Rzym zbudowano. Nie zmienię stylu gotowania z dnia na dzień i nie zacznę się stołować w restauracjach pretendujących do gwiazdek Michelina. Ale ale, zaczęłam po prostu kombinować. Odważyłam się na przepis z anchois, pomieszałam proporcje z oryginału Nigelli, otrzymałam w efekcie coś naprawdę przepysznego.

Wierzę, że znajdę kompromis, który pozwoli mi tworzyć w domu coraz bardziej wyszukane potrawy bez konieczności stosowania ciekłego azotu i tym podobnych gadżetów. Ale oficjalnie nadszedł czas na zakończenie krucjaty przeciwko nowatorskiej i nieoczywistej kuchni. Drogie dzieci, po prostu nic nie wiecie, póki nie spróbujecie.

Składniki (na dwie porcje):

ok. 250g makaronu
200g pomidorków koktajlowych
3 filety anchois
15g rodzynek sułtanek (te złociste)
1 ząbek czosnku
15ml (ok. 1 łyżka) kaparów
25g płatków migdałowych
30ml oliwy z oliwek

opcjonalnie: liście świeżej bazylii i kilka suszonych pomidorów w zalewie

1. Przygotuj makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu – kiedy będzie prawie gotowy, odlej niecałą szklankę wody z garnka, przyda się na później.

2. W czasie, kiedy makaron się gotuje, wrzuć do blendera wszystkie powyższe składniki, oprócz bazylii. Posiekaj mocno, tak, żeby wszystkie składniki stworzyły pastę z drobnymi kawałeczkami migdałów. Suszone pomidory wykorzystaj wedle uznania – wzmocnią smak pomidorów jeśli nie uda Ci się kupić świeżych, które będą wystarczająco aromatyczne lub jeśli uznasz, że zbyt mocno czujesz smak czosnku czy anchois – wedle uznania 🙂

3. Odcedź gotowy makaron i wymieszaj z sosem. Jeśli będzie go za mało i będzie za gęsty, dolej odrobinę wcześniej odlanej wody.

4. Podawaj ze świeżymi listkami bazylii.

Smacznego!

Tagiatelle z mięsnym sosem nie ze słoika, czyli czar kuchennych klimatów

Od razu uprzedzam – dla tych, którzy zabiorą się za przygotowywanie tego dania na głodniaka, świat nie będzie miłym miejscem. Przygotowanie dania zajmuje około 45 minut, ale jedząc go można odnieść wrażenie, że sam sos ma świadomość swojego okrucieństwa i chce nam się odwdzięczyć swoim cudownym smakiem.

Od pierwszego kęsa wiedziałam, że kończą się czasy tolerancji dla słoikowych sosów do makaronu. Bo prawda jest taka, że mimo uwielbienia do gotowania, mam słabość do wygody, jaką dają gotowce. Wystarczy jednak, że włączę sobie jakiś lekko kompromitujący bit w tle, założę niewyjściowe ciuchy, porozstawiam garnki na każdej płaskiej powierzchni w kuchni i już mamy wartość dodaną do potraw własnego wyrobu – klimat. Żaden słoik Wam tego nie da.

Skłaniki (na 4 porcje):

oliwa (ok. 4 łyżki)
85g wędzonego boczku
1 posiekana cebula
1 posiekany ząbek czosnku
1 marchewka, pokrojona w kostkę
1 natka selera
225g mielonego mięsa wołowego
115g wątróbek drobiowych
2 łyżki passaty (lub siekanych pomidorów z puszki)
125ml białego wytrawnego wina
125ml wywaru wołowego
1 liść laurowy
parmezan do smaku
sól i pieprz

450g makaronu

1. Podgrzej oliwę na głębokiej patelni lub garnku, wrzuć boczek i smaż na średnim ogniu przez około 5 minut.

2. Dodaj na patelnię warzywa: cebulę, czosnek, marchewkę i seler. Smaż przez kolejne 5 minut, co jakiś czas mieszając.

3. Dodaj mielone mięso i smaż wszystko na większym ogniu przez kolejne kilka minut, aż mięso zbrązowieje.

4. Dodaj wątróbki i mieszaj przez 2-3 minuty.

5. Wrzuć passatę, oregano i liść laurowy, dolej też wywar wołowy i wino. Zmniejsz ogień i gotuj wszystko przez około 30 minut. W tym czasie ugotuj makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu dla uzyskania makaronu “al dente”.

6. Odcedź makaron, wyjmij liść laurowy z sosu i wymieszaj wszystko razem. Tuż przed podaniem, posyp porcje startym parmezanem.

Smacznego!

Sałatka grecka, czyli o rosnącym szacunku do warzyw

Poszukiwanie smacznej, bezmięsnej sałatki jest dla mnie trochę jak polowanie na dokumenty w komodzie – frustrujące i w dziewięciu przypadkach na dziesięc – bezowocne. I kończy się jakimś smutnym kompromisem – posypuję taki twór dodatkową porcją czerwonej fasoli, licząc, że być może chociaż moja sylwetka wyniesie z tej sytuacji jakieś korzyści.

Ale ale, święta kościelne i zamknięte sklepy sprowadzają czasami błogosławieństwo w nieoczywistej postaci. W środę zapomniałam kupić tuńczyka i zostałam sam na sam z warzywami. Efekt – sałatka grecka bez mięsa i poczucia klęski!

Dumna jestem niesłychanie i polecam Wam ten przepis jako bazę sałatkową do rozmaitych kombinacji. Kluczem jest dodanie sałaty w ostatnim momencie, aby pozwolić wszystkim składnikom dobrze się połączyć. Ale podejrzewam, że każda osoba czytająca ten post ma większą sałatkową wiedzę niż ja, więc nie będę się zbytnio wymądrzać. Po prostu obczajcie przepis 🙂

Składniki (na dwie duże porcje):

1 dojrzałe awokado
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżeczka suszonego oregano
1/2 małej czerwonej cebuli
4 pomidory
garść czarnych oliwek
1 niewielka główka sałaty
150g fety

2 łyżki octu z czerwonego wina
3 łyżki oliwy
sól i pieprz

1. Wydrąż awokado i podziel na niewielkie kawałki. Wrzuć do dużej miski. Zalej je łyżką soku z cytryny i przemieszaj.

2. Do miski dorzuć oregano i trzy łyżki oliwy, a następnie sól i pieprz do smaku. Ponownie przemieszaj.

3. Pokrój cebulę na cienkie paseczki, wrzuć do mniejszej miski i zalej octem. Tutaj też dodaj sól i pieprz do smaku.

4. Pokrój pomidory i oliwki – wrzuć oba składniki do miski z awokado. Wymieszaj.

5. Porozrywaj liście sałaty na drobniejsze kawałki i dodaj do awokado, pomidorów i oliwek. Delikatnie wymieszaj, na koniec dodaj cebulę w occie i przemieszaj ostatni raz. Przed podaniem posyp sałatkę pokrojoną fetą.

Smacznego!

 

Sosy musztardowy i jogurtowy, czyli wyjście najłatwiejsze z łatwych

Jeśli mielibyście ochotę odpicować opisane wcześniej frankfurterki w cieście, a słusznie uznajecie, że warzywa do mięsnej uczty nie są konieczne, proponuję mały zestaw sosów. Przez długi czas sosy mnie mocno onieśmielały i wolałam kupować proszkowane gotowce do zalania oliwą z wodą, jednak człowiek uczy się całe życie.

Możecie dowolnie zmieniać proporcje zależnie od preferencji – śmietana zawsze łagodzi smak, miodem możecie podkręcić sos musztardowy, jeśli uznacie go za zbyt ostry. Pełna dowolność i naprawdę duża satysfakcja, że tak małym nakładem sił możecie udawać pełen kulinarny profesjonalizm.

Na sos musztardowy wymieszaj takie składniki:

2 duże łyżki musztardy Dijon (może być miodowa)
1 łyżkę musztardy ziarnistej
1 dużą łyżkę śmietany 22%

A na sos jogurtowy wymieszaj takie:

2 łyżki jogurtu greckiego
1-2 łyżki śmietany 22%
1 łyżkę oliwy z oliwek
pół ząbka czosnku (drobno posiekany)
sól, pieprz – wedle uznania

Smacznego!

Pizza z sosem śmietanowym, szynką i fetą, czyli o zarządzaniu kryzysowym

Wczorajszy dzień upłynął w dużej mierze w trybie poimprezowym, jednak tego typu sytuacje podbramkowe sprzyjają kreatywności. Pizza sprawdziła się bosko – prosta, nie wymaga wysiłku, idealna na dzień przed telewizorem. Przynajmniej teoretycznie, bo z jednej strony marzyłam o dniu kanapowym od dłuższego czasu, ale chęć na piękną kulkę mozarelli do pizzy wygrała. To ciekawe, że kiedy nawet dzień nie sprzyja jakiejkolwiek aktywności i mięśnie nie są w najlepszym stanie, o wiele łatwiej jest się ruszyć kiedy w perspektywie znajduje się porządna mozarella. 
Ze spaceru po kawałek sera przyniosłam gigantycznego Larousse Gastronomique, ale o tym opowiem przy okazji opisywania patentów na jak najszybsze przepuszczenie pensji. 
Wracając do pizzy – mozarelli nie przyniosłam (ten sklep akurat postanowili zamknąć na niedzielę), została zastąpiona fetą i szynką. Z białym sosem wypadło to świetnie i szczerze mogę polecić go jako bazę do praktycznie każdej pizzy, która zawiera jakieś mięsko lub ostrzejszy ser. Czyli do każdej najsmaczniejszej. Z ciastem poszłam tym razem na łatwiznę, używając mąki do pizzy z suchymi drożdżami, ale mam wypróbowany już jeden przepis, który może być niezłą bazą na ciasto przygotowane w normalnym trybie.

Składniki na ciasto:

250g mąki do pizzy (z drożdżami w proszku)
160ml ciepłej wody
1-2 łyżki oliwy
sól i pieprz do smaku
Składniki na biały sos do pizzy:
200g śmietanki 30%
połowa cebuli
1-2 ząbki czosnku
oregano
tymianek
Dodatki (wg uznania):
100g fety
3 plastry szynki
liście bazylii
1. Zagnieć ciasto mieszając wszystkie składniki. Uformuj kulkę i odstaw w naoliwionym naczyniu.
2. Zeszklij pokrojoną cebulkę, dodaj posiekany czosnek. Następnie wlej śmietankę i dosyp przyprawy. Gotuj na średnim ogniu, aż sos zgęstnieje. Mnie to zajęło około 10 minut. Pamiętaj, żeby co jakiś czas mieszać sos na patelni, żeby nie wykipiał.
3. Z kulki uformuj spód, zostawiając więcej ciasta na brzegach. Wylej sos i następnie dodaj pokruszoną fetę i pokrojoną szynkę. Możesz dodatkowo posypać wszystko oregano.
4. Piecz pizzę w temperaturze 200 stopni przez około 25 minut.
Smacznego!

Naleśniki z rodzynkami i sosem toffi, czyli o granicach przyzwoitości

Kiedyś wspominałam już o moim uwielbieniu do grzesznych, weekendowych śniadań, ale muszę przyznać, że przy tym przepisie przekroczyłam jakiekolwiek normy żywieniowej poprawności. Uprzedzam więc – to jest śniadaniowy, słodki, uzależniający hardcore.

Naleśniki są dość klasyczne, jeśli nie liczyć dodanych rodzynek. Są bardziej puszyste dzięki dodaniu ubitych białek w ostatniej chwili przed smażeniem, ale prawdziwa jazda zaczyna się przy kremie. Jest niebezpiecznie prosty w przygotowaniu (tak prosty, że można go przygotowywać do wszystkiego… ), a do tego całkowicie zmienia wymiar dość tradycyjnego dania. Jeśli jeszcze wyobrażę sobie, że na wierzch tych naleśników z sosem można położyć gałkę lodów, to już właściwie mogłabym zakończyć pisanie bloga uznając, że nic bardziej hedonistycznego nie wymyślę.

Składniki (na około 20 naleśników):

Sos:
175g cukru brązowego lub muscovado
2 łyżki golden syrup (lub miodu)
175g masła
150ml śmietanki 30%

Naleśniki:
100g rodzynek
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

25g masła
2 jajka
200g mąki pszennej
45g cukru brązowego lub muscovado
szczypta soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
250g jogurtu naturalnego lub greckiego
150ml mleka

1. We wrzącej wodzie zanurz rodzynki i pół łyżeczki sody oczyszczonej.

2. Przygotuj sos, wrzucając wszystkie składniki do garnka – podgrzewaj do zagotowania, a następnie zostaw na średnim ogniu przez kilka minut, mieszając. Powinien mieć błyszczącą, kleistą fakturę.

3. Stop masło na naleśniki i odstaw do ostygnięcia.

4. Oddziel żółtka od białek – białka ubij w oddzielnej misce, a żółtka wymieszaj z płynnymi składnikami – jogurtem i mlekiem.

5. W jeszcze jednej misce wymieszaj sypkie składniki – mąkę, cukier, proszek do pieczenia, sodę, sól.  Do tej miski wlej wymieszane płynne składniki. Wymieszaj.

6. Odcedź rodzynki, posiekaj i dodaj do mikstury. W tym czasie możesz już nagrzewać patelnię.

7. Teraz dodaj białka i masło – wszystko delikatnie wymieszaj i zacznij smażyć, nakładając za każdym razem około 40ml ciasta (mam miarki, które ułatwiają mi pracę, ale spokojnie możesz użyć do tego chochelki do zupy).

8. Możesz przygotować naleśniki wcześniej, a następnie wsadzić je wszystkie do piekarnika (temp. 150 stopni) owinięte folią – wtedy wszystkie na raz będą równie ciepłe i puszyste.

Smacznego!

Makaron prowansalski, czyli historia oszustwa

Niezależnie od tego, jak będziemy rozwijać się kulinarnie, to danie będę zawsze wspominać wyjątkowo nostalgicznie. Jest to jeden z pierwszych przepisów, jaki zrealizowałyśmy w ramach programu “bierzemy książkę kucharską a nie ulotkę telepizzy”. Bo prawda wygląda tak: 5 lat temu szczytem moich umiejętności były tosty z trzema rodzajami sera. A 6 lat temu powiedziałam rodzicom, że absolutnie nie potrzebuję piekarnika.
Od tego czasu mniej lub bardziej angażowałam się w naukę gotowania, jednak niezmiennie, z wielkim entuzjazmem odkrywałam, jak wielką przyjemność sprawia mi cały proces przygotowywania jedzenia. Jestem raczej kuchennym oszustem, ponieważ najczęściej wybieram rozwiązania, które uznam po prostu za pyszne, a one często prowadzą mnie do mojego zestawu ukochanych składników, który tak naprawdę jest stosunkowo skromny. Kompletnie mnie to dyskwalifikuje jako potencjalnego konesera, ale pozostaje mi wierzyć, że na drodze tego permanentnego uprzyjemniania sobie życia jedzeniem, gdzieś tak pomiędzy jednym sosem pomidorowym a drugim, nauczę się naprawdę dobrze chociaż ułamka z tej sztuki, jaką jest gotowanie.
To, czego się nauczyłam przez lata przygotowując makaron prowansalski to fakt, że wcale nie lubię, kiedy składniki są drobno i skrupulatnie posiekane. Wolę czuć ich różnorodną fakturę i dobierać ich proporcje zależnie od nastroju. Kolejne oszustwo, ale bardzo przyjemne.

Składniki (na około 4 niewielkie porcje):

około 400g makaronu pełnoziarnistego (wg przepisu – fussili)
3 łyżki oliwy
200g wędzonego boczku pokrojonego w kostkę
2 łyżki kaparów*
2 łyżki czarnych oliwek
140g pieczarek w zalewie
1 cebula (najlepiej czerwona)
2 ząbki czosnku
2 czubate łyżki śmietany 22%
liście świeżej bazylii
sól, pieprz do smaku

1. Ugotuj makaron (al dente)
2. Pokrój czosnek i wrzuć go na naoliwioną patelnię. Usmaż z nim pokrojony boczek, aż będzie rumiany. Dodaj wówczas pokrojoną cebulę i zeszklij ją.
3. Dodaj na patelnię oliwki, kapary i osączone z zalewy pieczarki. Smaż około 2 minuty, cały czas mieszając.
4. Na patelnię dodaj śmietanę i dokładnie wszystko wymieszaj. Następnie dodaj makaron (jeśli nie masz głębokiej patelni, przelej sos do garnka z makaronem).
5. Wszystkie składniki dokładnie wymieszaj, dodając liście bazylii oraz sól i pieprz do smaku.
Smacznego!
* proporcje wszystkich wymienionych składników do sosu są naprawdę opcjonalne – spokojnie możesz podwoić ilość swojego ulubionego składnika 🙂

Posted by Picasa

Sałatka z sosem miodowo-musztardowym, czyli pokaż mi swoją Komodę…

Kiedy brakuje ochoty na gotowanie jest mi bardzo łatwo wpaść w ciąg sięgania do Komody. Chyba nie uniknę kolejnej jedzeniowej analogii do mojej osobowości, jednak myślę, że mój system szkicowania portretu psychologicznego na podstawie Komody może Wam kiedyś bardzo pomóc. Jeśli uda Wam się zajrzeć do szafki na jedzenie u osoby, która Was interesuje, to gratuluję. Jesteście na dobrej drodze do poznania jej szybciej, niż by tego chciała. 
W moim przypadku, szafek na jedzenie mamy kilka. Jedak jest też Komoda, do której trafia większość najlepszego jedzenia. Mąka i cukier to nie to, czego należy szukać próbując poznać człowieka. W moim przypadku Komoda reprezentuje najmnorczniejsze cechy charakteru. Jest zagracona. Po lewej stronie, tej trudnodostępnej, znajdują się zdrowe składniki w puszkach: groszek, kukurydza, pesto, papryka. Ewidentnie nie dobieram rozkładu z rozsądkiem. Ich zasięg zmienia się zależnie od etapu życia (na diecie/nie na diecie), ale nigdy zdrowe puszki nie zajmowały wystarczająco dużo miejsca, by dosięgnąć Prawej Strony Komody. Tej zawsze pod ręką. Przepełnionej dobrymi rzeczami. Czekoladą. Ciastkami. Tej bardzo, bardzo hedonistycznej. Prawda Strona Komody obrazuje też mój stan emocjonalny. Maksymalnie zagracona wskazuje na to, że nie mam potrzeby ratowania się grzesznym jedzeniem. Pustawa, no cóż. Wskazuje co wskazuje. 
Mogłabym znaleźć jeszcze dużo podstaw do analizy, ale myślę, że umiecie doskonale wnioskować sami, że na przykład kontakty z osobą, która ma składniki poukładane alfabetycznie będą dość, no, konkretne. I tak dalej. Uwierzcie w moc szafki z jedzeniem po prostu. 
Ale co najważniejsze, Komoda nie pozwala nam umrzeć z głodu. Nigdy przenigdy. I to na jej podstawie wielokrotnie powtarzam, że warto inwestować w długotrwałe składniki. Ten przepis na sałatkę z sosem jest tego doskonałym przykładem. Sałatka jak sałatka, jest bardzo luźną propozycją, którą niezwykle często zmieniam zależnie od zasobów lodówki i nastroju. Ale sos to inna sprawa.. Próbując odtworzyć moją ukochaną wersję z Salad Story zaczęłam kombinować i stworzyłam coś naprawdę pysznego, co wymaga właśnie posiadania kilku buteleczek konkretnych składników. Tak, to jest kilka buteleczek, ale potraktujcie to jako inwestycję.

Składniki (na ok. 2 porcje):
do sałatki (luźna propozycja):
ok. 100g wędzonego boczku pokrojonego w słupki
1 ząbek czosnku
ok. 500g mieszanki sałat
garść czarnych oliwek
starty parmezan
do sosu:
2 czubate łyżeczki musztardy Dijon (miodowej lub klasycznej)
2 łyżeczki octu balsamicznego
2 łyżeczki miodu
2 łyżki oliwy
1 łyżeczka sosu sojowego
1. Boczek podsmaż z czosnkiem na patelni i odstaw do ostygnięcia
2. Przygotuj sos, mieszając wszystkie składniki. Proporcje możesz zmieniać wg uznania, trzymając się podstawowej zasady: musztarda zaostrsza, miód dosładza. Jeżeli chcesz zwiększyć ilość sosu i jednocześnie go lekko osłabić, dolej oliwy. W moim przypadku kluczem do uzyskania pożądanego smaku był sos sojowy, jednak myślę, że bardzo trudno zepsuć ten sos, więc możesz spokojnie eksperymentować z proporcjami. W najgorszym wypadku dodając kolejne elementy i ratując się równoważeniem ich innymi uzyskasz po prostu dużo sosu. A to nigdy nie jest zła sytuacja.
3. Wrzuć wszystkie składniki do miski warstwowo i już.
Smacznego!
Posted by Picasa