Mini bezy z kremem mascarpone, czyli o słodkim smaku przegranej

 
Muszę przyznać, że przez lata nie uznawałam gier planszowych. Byłam nawet w stanie wygłaszać płomienne przemowy na temat ich złego wpływu na jakość spotkań i relacje międzyludzkie, wierząc szczerze, że nikt o zdrowych zmysłach nie będzie przedkładał budowy hotelu w Wiedniu czy wyścigu żółwi nad wartościową (lub nawet nie) rozmowę. Byłam w błędzie. 
 
Oczywiście do świata planszówek zostałam zwabiona jedzeniem. Aga postawiła przede mną kanapkę z pasztetem w mojej ulubionej knajpie i nie pozwoliła mi dłużej ignorować faktu, że za mną stoi regał pełen tekturowych pudeł. Przy dobrej kanapce jestem w stanie zgodzić się na wiele, więc nawet nie byłam zbytnio zdenerwowana pierwszą porażką. Drugą już bardziej, ale skończyło się jedzenie po prostu, co pogłębiło stan wkurzenia. Jednak pewne zmiany są już nieodwracalne – w domu leży pudełko Carcassonne, rodzice przejęli moją obsesję, a znajomi, jak się okazuje, znali planszówki o wiele lepiej niż ja, tylko chyba bali się do tego przy mnie przyznać.
 
I teraz tak się spotykamy wokół stołu, szukając miejsca na talerze z jedzeniem pośród pionków i tekturek. Ale niedawno bohaterem nie były pionki, a beza – moja Siostra przyjechała do Warszawy i postanowiłyśmy się skupić na dostarczeniu organizmowi odpowiedniej ilości cukru. To niezwykle uroczy deser, który towarzyszy Ci przez rodzaj wieczoru – albo Cię pociesza kiedy ktoś kolejny raz kradnie Ci zamek, albo służy do perfekcyjnej celebracji zwycięskiej partii. Jednak przy takiej bezie nie ma znaczenia, kto wygrywa, tak naprawdę. A beza sama w sobie jest zaskakująco bezpretensjonalna, każdy dostaje swój talerzyk, na którym może dowolnie ją “rozbabrać” (ci, którzy kiedyś próbowali elegancko pokroić bezę, zrozumieją sens tego słowa), ale nie traci nic ze swojej wyjątkowości. Proponuję Wam tak naprawdę przepiękne mini-torciki, które osłodziły mi już niejedną planszową porażkę…
 

 
Składniki (na około 12 bez o śr. 8-10 cm):
 
8 białek
Szczypta soli
400 g drobnego cukru
4 łyżeczki mąki kukurydzianej
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1 łyżeczka octu winnego
Odnośnie kremu, wybierzcie swój typ – ja szykuję rożne opcje na zamówienie: na bazie mascarpone, który możecie dowolnie podkręcić likierem czy ekstraktami lub grzesznie maślany krem cytrynowy. Do obu polecam dodatek konfitur czy gorących owoców z cukrem. Nie widzę też nic złego w Nutelli…
 
A teraz do roboty:
 
1. Nie ukrywam, że do bezików przyda Ci się mikser – ubijanie odpowiedniej piany po prostu trwa, a w kuchni nikt nie powinien się tak męczyć.. Kiedy już to sobie ustaliliśmy, zacznij szykować bezę – wbij białka i dodaj szczyptę soli. Zacznij miksować powoli, stopniowo zwiększając tempo.
 
2. Kiedy piana zrobi się biała, zaczną znikać z niej liczne pęcherzyki powietrza i uzyska dość zwartą strukturę, zabierz się za dodawanie cukru. Uwaga: rób to powoli, łyżka po łyżce. Tylko w ten sposób piana nie opadnie pod wpływem cukru. Dodawaj cukier na wysokich obrotach miksera.
 
3. Uzyskasz odpowiednią pianę kiedy będzie sztywna i błyszcząca – możesz klasycznie spróbować odwrócić miskę do góry nogami. Wypadnie – źle, zostanie – dobrze.
 
4. Najgrzej piekarnik do 180 stopni, ale nie wkładaj jeszcze bezy.
 
5. Do masy bezowej dodaj mąkę kukurydzianą, ekstrakt waniliowy i ocet winny – wymieszaj ostrożnie, kilkoma ruchami.
 
6. Układaj bezy na pergaminie – możesz je formować łyżeczką lub szprycą. Zostawiaj niewielkie wgłębienia w środku, gdzie później nałożysz krem. Masz pełną dowolność co do wielkości, ale pamiętaj, żeby zostawić co najmniej 3 cm odstępu z każdej strony między bezami.
 
7. Pora wstawić bezy do piekarnika – zredukuj temperaturę do 150 stopni i wstaw blachę na środkowy poziom. Piecz przez 30 minut. Po tym czasie wyłącz piekarnik, otwórz go, ale zostaw w nim jeszcze bezy na min. 20 minut do ostygnięcia. 
 
8. Podawaj z kremem, owocami, lub samodzielnie.
 
Smacznego!
 
 
 
 

Cytrynowa tarto-beza, czyli ciasto Tytusa

Żeby wyjaśnić, dlaczego Tytus dostaje cytrynową tarto-bezę, zrobię króciutkie streszczenie genezy tego bloga. Nasi Przyjaciele się zaręczyli. W prezencie ślubnym dostali książkę kucharską, która powstała właśnie na bazie tego bloga. A teraz urodził się ich synek. Poznajcie więc Tytusa – szczęściarza, który ma wyjątkowych, cudownych Rodziców i wspaniałego pieska z gatunku najmądrzejszych na świecie. I królika z wąsami, którego dostał ode mnie w prezencie i mam nadzieję, że kiedy minie ryzyko zjedzenia pluszu, stanie się jedną z ukochanych maskotek.

Polowałyśmy trochę na przepis i skończyło się na miksie wszystkiego, co lubimy najbardziej. Struktura ciasta i historia składników kryje wielowątkowość, intertekstualność, głębię naszej przyjaźni i w ogóle, jednak powstrzymam się od analizy – lubię dokładać filozofię do jedzenia (właściwie to chyba podstawa istnienia tego bloga, jakby na to nie patrzeć), jednak znam litość. Nie każdy musi dopatrywać się magii w wykorzystaniu bezy. Chociaż gorąco namawiam i pewnie Tytus usłyszy historię tarto-bezy w formie bajki na dobranoc pewnego dnia 😉

Składniki (dla formy na tartę o średnicy ok 23cm):

Ciasto:

150g mąki pszennej
85g masła, pokrojonego na kawałki
35g cukru pudru
skórka starta z 1/2 cytryny
1 żółtko
2 łyżki mleka

Nadzienie (krem cytrynowy plus beza):

3 łyżki mąki kukurydzianej
300ml wody
sok i skórka z dwóch cytryn
175g cukru pudru
2 jajka (rozdzielona żółtka od białek)

1. Przesiej mąkę do miski i dodaj pokrojone w kostkę masło. Wymieszaj tak, aby utworzyły się grudki, następnie dodaj cukier, skórkę cytrynową, żółtko i mleko. Uformuj kulkę z ciasta, owiń folią i włóż do lodówki na 30 minut.

2. Nagrzej piekarnik do 180 stopni. Wyłóż formę do tarty ciastem. Jeśli nie masz teflonowej, możesz użyć odrobiny masła do natłuszczenia. Ponakłuwaj ciasto widelcem, połóż na nie papier do pieczenia i wrzuć fasolę lub ryż, aby zapobiec zbytniemu wyrośnięciu ciasta. Wstaw do piekarnika na 15 minut.

3. Wyjmij ciasto, usuń papier z obciążnikiem i zmniejsz temperaturę piekarnika do 150 stopni.

4. Kiedy ciasto stygnie, przygotuj krem cytrynowy. Najpierw wymieszaj mąkę kukurydzianą z odrobiną wody, żeby stworzyć pastę. Resztę wody wlej do garnka, dodaj do niej sok z dwóch cytryn oraz przygotowaną przed chwilą pastę. Mieszając doprowadź do wrzenia i gotuj przez 2 minuty. Następnie ostudź lekko krem i dodaj 5 łyżek cukru pudru (z przygotowanych 175g) oraz żółtka z dwóch jajek.

5. Ubij na sztywno pianę z dwóch jajek. Powolutku dodawaj pozostały cukier.

6. Wylej cytrynowy krem na spód ciasta, a następnie delikatnie rozłóż na nim pianę z białek.

7. Piecz w piekarniku nagrzanym do 150 stopni przez 40 minut. Przed podaniem ostudź przez przynajmniej 20 minut.

Smacznego!

Czekoladowa beza Pawłowej z malinami, czyli o sile pretekstu

 
Szukanie pretekstu do czynów zakazanych jest o wiele łatwiejsze, kiedy masz dookoła siebie ludzi, na których możesz zrzucić odpowiedzialność za swoje niecne zachowanie. Dlatego też znalezienie co najmniej trzech powodów do przygotowania pierwszej bezy Pawłowej było niezwykle proste – ogromne (i dość dla mnie niezrozumiałe do wczoraj) uwielbienie Karoli do ubitych białek, seans You Can Dance z Paulinką i pradawna mantra “jeśli nie teraz to kiedy”. To ostatnie może wydawać się naciągane, ale ma głębszy sens – niektórych przyjemności po prostu nie warto odkładać, bo wymarzona okazja może po prostu nigdy nie nadejść. I tak, w niezbyt urokliwych warunkach, jeszcze w lekkim stresie po pracy, udało się stworzyć najbardziej urokliwy deser, który obrócił bieg dnia o 180 stopni.
Beza Pawłowej lubi towarzystwo. Nie zjecie jej samotnie przed telewizorem, choćbyście sami ze sobą założyli się o kawał holenderskiego sera. I właśnie może dlatego stała się dla mnie czymś więcej niż zwykłym deserem – to najprawdziwsza celebracja, a jedyne, czego do niej potrzeba to miksera i osób, które tak samo jak Wy mają ochotę na nieprzyzwoicie hedonistyczny deser i nieprzeciętnie miły wieczór. Nawet kiepskie układy You Can Dance Wam go wtedy nie zepsują.

Składniki (na bezę dla około 4 – 6 osób):
Beza:
białka z 6 jajek
250g drobnego cukru
3 łyżki przesianego kakao
1 łyżeczka octu balsamicznego lub octu winnego
50g drobno posiekanej czekolady
Wierzch:
500ml śmietanki kremówki
500g malin (użyłam mrożonych)
2-3 łyżki gorzkiej startej czekolady do posypania
1. Ubij białka na pół sztywno i, nadaj ubijając, powoli dodawaj cukier. Dodawaj łyżka po łyżce, aż piana stanie się sztywna i lśniąca.
2. Następnie delikatnie posyp pianę kakao, dodaj ocet i wymieszaj silikonową szpatułką. Dodaj następnie posiekaną czekoladę i ponownie dokładnie wymieszaj.
3. Rozłóż bezę na blasze z pergaminem, formując koło o średnicy około 23cm – pamiętaj, że beza jeszcze trochę się rozleje podczas pieczenia.
4. Wstaw bezę do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, a następnie szybko zredukuj temperaturę do 150 stopni. Piecz przez około godzinę. Po tym czasie wyłącz i otwórz piekarnik, ale nie wyjmuj przez jakiś czas bezy – dzięki temu nie popęka zbyt mocno (chociaż ja uważam, że te pęknięcia dodają jej uroku)
5. Na krótko przed podaniem ubij pianę, a następnie połóż ją szpatułką na bezę. Następnie posyp malinami (lub innymi owocami leśnymi) i czekoladą.
Smacznego!